Najpierw miłość, fascynacja, a potem gorycz i pakowanie walizek. Rozwód nie musi jednak być klęską, przekonują aktorka BEATA KAWKA, malarka i pisarka HANNA BAKUŁA oraz piosenkarka, aktorka i tancerka EWA KUKLIŃSKA.
Nie ma rozwodu bez emocji. Ale wierzę, że jedne drzwi się zatrzaskują, by otworzyły się nowe – mówi Beata Kawka.
Rozwiodła się 5 lat temu, po 18 latach wspólnego życia. – Nasze małżeństwo skończyło się, abyśmy byli przyjaciółmi. Dzisiaj mi się wydaje, że jest nam dużo łatwiej przyjaźnić się, aniżeli być ze sobą. – Moja babcia mówiła: za kogo wyszłyśmy za mąż, poznamy przy rozwodzie – wspomina Hanna Bakuła. – Miałam czterech fajnych mężów. Rozwody przebiegły bez problemów. Nie było dzieci, wspólnot majątkowych, wszystko było uzgodnione. Nigdy nie znalazłam się w układzie, który by mnie ograniczał. Nie wyszłabym za człowieka, co do którego miałabym wątpliwości, czy da mi rozwód.
Ewa Kuklińska, aktorka, piosenkarka i tancerka, ma za sobą wyjątkowo traumatyczne doświadczenia trzech małżeństw. – Każde było fiaskiem. Z każdym rozwodem widziałam coraz wyraźniej: nie jestem stworzona do szczęśliwego małżeństwa. Do szczęśliwej relacji – tak. Związki z terminem ważności – Pierwszy był matematykiem i taternikiem. Wyszłam za niego, mając 19 lat. Drugi – architektem wnętrz, trzeci fotoedytorem „Newsweeka” w USA, a czwarty dentystą – wylicza Hanna Bakuła. – Każde z małżeństw formalnie trwało różnie, jednak emocjonalnie byłam w nich po 2 lata. I każdy związek kończył się, gdy przestawało być ciekawie…
Ewa Kuklińska miała 20 lat, kiedy pierwszy mąż, architekt z Francji, popełnił z nią bigamie. – Małżeństwo trwało kilka miesięcy. To nawet nie był rozwód, tylko unieważnienie. Nie sadziłam, że ktoś mnie w tak życiowych sprawach oszuka. – Szok, proszki, reanimacja, szpital. I poczucie wielkiej kompromitacji, także ze względu na rodziców. – Tata, dyrektor uzdrowiska w Szczawnicy, leczył artystów, polityków. O ślubie wiedzieli wszyscy. Palił mnie wstyd: jak moi rodzice przeżyją te wszystkie pytania? Drugie małżeństwo: trochę z fascynacji, bardziej z rozsądku. Oboje opłakiwaliśmy swoje miłości, z którymi rozdzielił nas stan wojenny. Zaproponował małżeństwo. Inteligentny, z tytułem naukowym, ekonomista. Odpowiadał moim kryteriom. Niestety, za bardzo lubił alkohol, po którym nie wahał się używać wobec mnie pięści. Bywałam tak poturbowana, że musiałam siniaki zamalowywać. Zażenowana, ukrywałam prawdę. Wreszcie zwierzyłam się przyjaciółce. „Przecież on bije wszystkie swoje dziewczyny!”, usłyszałam. „Czemu mi o tym nie powiedziałaś wcześniej?!” „Sądziłam, że to lubisz!” Na wspomnienie ostatniego, Holendra, Ewa się uśmiecha. Teraz już może. – Coś tak uroczego, przystojnego! Wiedziałam, że pije, potem okazał się też nicponiem żyjącym z zapomogi socjalnej. Ale kiedy mnie poprosił o rękę, pomyślałam, że jeśli się zgodzę, on odstawi alkohol.
I tak się stało. Na krótko. Ostatnie dwie doby, jakie spędziliśmy razem, były horrorem. Nie spałam, bojąc się o życie. Nie chciałam się kompromitować, wzywając policje. Wykorzystałam moment, kiedy na chwile wyszedł z domu, i już nie wpuściłam go za próg. Nie spotkaliśmy się więcej. W sądzie reprezentował go kurator. Rozwód trwał 15 minut.
Beata Kawka jest przeciwniczką stawiania oczywistych diagnoz. – Wiele razy rozstawaliśmy się z Marcinem i schodziliśmy. Nie wychodziło nam bycie ze sobą na co dzień. Poznaliśmy się bardzo młodo. Nie umieliśmy pracować nad naszym związkiem. Parę lat trwaliśmy razem trochę z przyzwyczajenia, a trochę, żeby dziecko miało pełną rodzinę. Czułam, że nasza córka widzi w nas głównie „grupę zadaniową”. Martwiłam się, jaki wzorzec związku przeniesie z sobą w dorosłe życie. Kiedy nastąpił koniec, postaraliśmy się, żeby dziecko ucierpiało jak najmniej. Po decyzji o rozstaniu mieszkali razem jeszcze 3 miesiące. – On próbował ratować związek. Staliśmy się idealną parą. To mnie irytowało, bo przez lata małżeństwa nie zrobił tyle, ile w tamtym czasie. Ale może nie dawałam mu szans? Nigdy go nie obwiniałam. Byłam trudnym partnerem. Taka Zosia Samosia. Nie miał łatwo. Gdy wyszedł z walizkami, płakałam 2 tygodnie, z żalu, że nie było co i jak ratować. Że nie potrafiłam. Ale to ja wybrałam niezależność! Rozwód był konsekwencją tej decyzji. Bolało. Może gdyby okazał się małostkowy albo podły, byłoby mi łatwiej. Ja, „niestety”, poślubiłam człowieka z ogromną klasą. Na decyzję o rozwodzie bardzo wpłynęła choroba nowotworowa Beaty. – Zdałam sobie sprawę, że być może po operacji obudzę się bez piersi, a może w ogóle jutra nie będzie. Zadałam sobie wówczas wiele pytań i udzieliłam wielu odpowiedzi. Bardzo długo docierało do mojej świadomości, że nie chcę być z mężczyzną z przyzwyczajenia, ze strachu przed samotnością. Jeśli związek, to tylko taki, który wypełni moje potrzeby emocjonalne. Nie interesuje mnie uprzejmość i trwanie w „bez miłości”. – Wszystkie moje małżeństwa były wyżebrane przez partnerów – mówi Hanna z typową dla siebie swadą. – Jestem tradycyjna i uważam, że ślub jest miły. Wychodziłam za mąż z miłości, ale też ze względów praktyczno-prawnych. Jak się kocha, ślub nie jest ważny, ale absolutnie nie w Polsce! Tu konkubinat nie ma żadnych praw. Uważa, że związek jest przygodą. – Lecz trzeba przyjrzeć się mężczyźnie. Zawsze sobie pomieszkałam z takim narzeczonym. Raz tydzień, raz rok. Obserwowałam, czy nie ma w nim czegoś, co wyda się dziwne, niebezpieczne. Bo to tylko będzie eskalowało. W każdy związek wchodzę ze świadomością, że potrwa i skończy się. Dlaczego następne małżeństwo ma być lepsze od poprzedniego? – pyta Hanna. – Zawsze uprzedzam partnera, że nasz związek może kiedyś przestać istnieć. W mężczyźnie, w którym jesteśmy zakochane, wszystko się podoba. Pewnego dnia on kicha albo chrupie jabłko, a my czujemy irytację. To sygnał końca emocji. Wtedy się zbieramy. Nie można żyć z człowiekiem, który działa na nerwy. Moi mężowie byli idealni. Potem już wszystkim mnie wkurzali. Na 3 miesiące przez rozstaniem uruchamiam system ostrzegania: „Przestaję cię kochać”, „Już cię nie lubię”, „Drażnisz mnie”. Oni zawsze sądzą, że żartuję – uśmiecha się. – Potem jest koniec i odchodzę. W ciągu godziny. Nie robię awantur, nie ma we mnie żalu czy pretensji. Zna siebie świetnie. – Jestem apodyktyczna, wymagająca, kochająca wolność, gwałtowna. Czepiam się. Niczego nie wybaczam. Faktycznie, nie nadaję się do małżeństwa. I nie uważam, że to wada. W moich związkach było dużo przestrzeni. Nigdy nie mieszkałam z mężami. Mieszka się razem, jeśli jest rodzina, dzieci. Nie znoszę, jak ktoś tłucze mi się po domu. Nie lubię po kimś sprzątać. Dopóki jest miłość, jest fantastycznie. Bronię swej niezależności, miłości własnej. Jestem artystką, muszę mieć swobodę. Jestem niezależna finansowo i emocjonalnie. Nie mam dzieci, więc rozwodem ich nie mogę skrzywdzić – mówi. Pierwsze małżeństwo zawarła w wieku 19 lat. – Im wcześniej, tym lepiej! Żeby kolejne związki były już na poważnie. Ten pierwszy ma nam pokazać, jacy jesteśmy w małżeństwie, czy to nam w ogóle odpowiada. Tylko bez dziecka! Dla młodej kobiety to komplikacja. – Najpiękniejszym stanem jest zakochanie, gdy się nie widzi wad. A potem jest życie… – Hanna wzrusza ramionami. – I trzeba wiedzieć, kiedy odejść. Każda kobieta rozkwita po rozwodzie: bierze się za siebie. Jeśli jest mądra.
Rozwód to pestka, nie klęska! Rozstanie jest straszne dla osoby, która tego nie chce. Jeszcze nie spotkałam związku, w którym obie strony byłyby w identycznym stopniu zaangażowane. Zawsze ktoś jest bardziej. Mnie zdarzyło się raz, ale w wolnym, 2-letnim związku. Wyjątkowo burzliwym, opisałam go w książce „Idiotka”. Popełniłam błędy, z których dotąd się tylko śmiałam. Zachowywałam się jak niewolnica Isaura. Wtedy zrozumiałam inne kobiety. Miałam 30 lat. Odchorowałam to.
Za zakrętem zawsze jest ciekawiej Kobietom, które doszły do ściany, Hanna radzi zdecydowanie:
– Wziąć rozwód. Za zakrętem zawsze jest ciekawiej. Jeśli raz przez kogoś zapłaczemy, idźmy do adwokata. Bo potem będzie tylko gorzej. Nie ma pracy nad związkiem! To cwaniactwo facetów! Ludzie są niereformowalni. Kto raz zdradził, zdradzi ponownie. Nie wierzmy w przebaczanie. Jeżeli wybaczamy mężczyźnie, który nas skrzywdził, robimy mu dobrze i pozwalamy, by krzywdził innych. Trzeba wyciągać wnioski, być czujną. – Pierwszy rozwód był dla mnie końcem świata – wspomina Ewa Kuklińska. – Życie oswajało mnie z problemami małżeńskimi. Krzepłam przez kolejne lata. Wiedziałam, że skoro przetrwałam pierwszy rozwód, to poradzę sobie z następnym. Przy trzecim serce nie krwawiło – wspomina. Szybko podejmowała decyzje o rozstaniu. – Jestem pogodnym człowiekiem. Żeby przelać czarę goryczy, trzeba się napracować. Gdy widzę, że z tej mąki chleba już nie będzie, jestem stanowcza. Kiedy pierwszy eks zapytał, czy po jego rozwodzie z francuską żoną wyjdę za niego drugi raz, rzuciłam: „No way!”. – Raz tylko zapłaciła za swoją niekonsekwencję. – Drugi eks, wychodząc z sali sądowej, zadeklarował wielkie uczucie, proponując, byśmy spróbowali jeszcze raz. Pomyślałam: „Warto o takiego człowieka walczyć”. Dostałam wtedy kontrakt do Amsterdamu. To były lata 80. Żeby sprowadzić męża, musiałam sporo się natrudzić w urzędach. Przyjechał. Tego samego wieczoru zbił mnie. Ludzie się jednak nie zmieniają. Ktoś, kto pił i lubił bić, taki pozostanie. Mówi, że była wychowana idealistycznie. – Wydawało mi się, że nikt nie może mieć w stosunku do mnie nieczystych intencji. Że miłość to miłość. Współwinie się za te nieudane związki. Zgubiło mnie serce i naiwność granicząca z głupotą! Może też przekora życiowa? Nie wszystko sobie wybaczam. Partnerstwo trzeba budować na miłości, a nie współczuciu i pomocy pijakowi – z nadzieją, że się zmieni. Każdy z rozwodów okazał się wybawieniem. Mam jedno życie, po co je marnować! – dodaje z mocą.
– Związek trzeba ratować, jeśli dwie osoby tego chcą. Ale gdy czujesz, że się dusisz, nie bój się, że po rozwodzie świat się zawali – dodaje z przekonaniem Beata Kawka. – Człowiek, który ma założony kaftan, nie jest w stanie wykonać żadnego ruchu. Ja i Marcin nie czuliśmy się szczęśliwi w tym trwaniu. Wharton powiedział: „Miłość to mieszanina szacunku, podziwu i namiętności. Jeśli masz jedną z tych rzeczy, nie ma o co robić szumu, jeśli dwie – jesteś na dobrej drodze, trzy – trafiłeś do nieba”. Ja chcę do nieba! – Każde z moich małżeństw było fajne. Ale nie zajmuję się przeszłością, dla mnie wczoraj to historia piramid. Jeśli wspominam, to tylko to, co miłe. Wszyscy mężowie byli moją kreacją. Potem tym dziełom dałam wisieć w innych galeriach. Ale ich nie zdominowałam! Oni zapisywali się do harcerstwa, ja byłam ich drużynową – podsumowuje Hanna. Po każdym mężu zmieniała mieszkanie. Jej eks próbowali ją zatrzymywać. – Wszyscy, choć każdy inaczej: kwiaty na wycieraczce układane w stogi, telefony, zaczajania się, listy. Dziś z drugim byłym jestem w kontakcie. Do jego matki mówię „mamo” i jesteśmy na telefonach 30 lat po rozwodzie. Trzeci eks gdzieś w Ameryce zginął z oczu. Z czwartym obserwujemy się miło.
Jako rozwódka Hanna spotyka się z sympatią kobiet i zainteresowaniem mężczyzn. – Ci, którzy do mnie, po czterech rozwodach, aspirowali, nie czuli zniechęcenia. Przeciwnie! Mężczyźni bardzo lubią się ścigać. Jeśli takiemu panu trafi się kobieta, o którą biło się wielu, jest szczęśliwy, bo teraz on będzie ją miał. Jakby kupił sobie auto po Micku Jaggerze. Koledzy będą zazdrościć! Ewa starała się zachować kulturalne relacje z byłymi. – Z pierwszym, choć na dystans, rozmawiałam. Ilekroć robiłam przyjęcia, drugiego męża zapraszałam z aktualnymi partnerkami. Chciałam oszczędzić znajomym dyskomfortu i uniknąć obgadywania. Byłam przekonana, że za rozwód winiono mnie. Starałam się więc pokazać, że nie jestem potworem, ale też nie mogę być treningowym workiem bokserskim. Beata bez wahania przyznaje: – Kocham ojca mego dziecka. Choć to zupełnie inny rodzaj miłości. Czasem żartuję, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy. Marcin zachował ogromną klasę. Dziś ma nową partnerkę, a moja córka brata. Zakochał się w niezwykłej dziewczynie. Ja też za nią przepadam. A Zuza może oglądać nas razem. Tak, to jest patchwork, ale niewymuszony. Wiem, że cokolwiek się zdarzy, ja i Marcin możemy na siebie liczyć. Ślub? Nie, dziękuję! – Moją największą wadą jest nietolerancja na „chrupanie jabłka”, zasypianie na kanapie, niepunktualność, bałagan. Ale od siebie też wymagam. Szczerze mówiąc: nie nadaję się na życie w związku. Już się nakochałam. Teraz chciałabym mężczyzny, który by mi imponował i z którym bym się zaprzyjaźniła – przyznaje Hanna Bakuła. Ewa po trzecim rozwodzie postanowiła nie wychodzić już za mąż. – Następny ślub nie jest mi pisany. Nigdy więcej wstydu i rozczarowań. Mnie życie już wychowało w tym względzie: papier wiele zmienia, coś jest odfajkowane, ktoś zdobyty. Dużo bardziej szczęśliwa byłam w 15-letnim związku bez ślubu. Z żadnym mężem tak długo nie wytrzymałam. Już nie czekam, nie wyglądam. Ale nie ma we mnie pustki. Życie i praca dały mi potrzebny balans. Dla Beaty rozwód był uwolnieniem. – Dojrzałam. Samotność dała mi wielką siłę. – Śmieje się, że ludzie patrzą na nią jak na wariatkę, gdy mówi, że musi kochać i czuć, że jest kochana. – Długo nie byłam gotowa na kolejny związek. Ale spotkałam człowieka, z którym jest mi po drodze. Tyle że to jeszcze nie czas na wspólny dom. Zuza ma 14 lat, właśnie burzliwie dorasta. Moje potrzeby muszę odłożyć na później, aż poczuję jej zgodę na obecność mężczyzny w domu. Teraz najistotniejsze jest jej poczucie bezpieczeństwa. Ale mam spokój w sercu. Miłość, jeśli jest mocna, mądra i dojrzała – przetrwa.
tekst: Ida Dawidowicz
anna.dmowska@guj.pl
Dodaj komentarz